Jerzy Górski dobiegał trzydziestki, kiedy trafił do Monaru. Miał za sobą długie lata, w czasie których napędzały go morfina i heroina. Tę ostatnią przez pewien czas nawet - ku rozpaczy własnej matki - sam produkował. A ćpał już jako 15-latek.
- Matka widziała moje cierpienie, a za każdym razem, kiedy dygotałem w narkotycznym głodzie, okrywała mnie kocem i powtarzała z troską: Jureczku, lepiej pić. Nie bierz narkotyków. Lepiej pić… - opowiada Górski na łamach książki Łukasza Grassa.
O Monarze usłyszał podczas odsiadki w zakładzie karnym we Wrocławiu. Napisał list do Marka Kotańskiego (w filmie gra go Janusz Gajos) i dołączył do „kuracjuszy”. Jednym z elementów terapii było bieganie. A właściwie marszobieg, bo organizm Górskiego był na początku tak wyniszczony, że po kilkuset metrach zaczął wymiotować krwią.
Rok później trenował nawet dwa razy dziennie. Pokochał bieganie, nauczył się pływać i znalazł sobie cel - wystartować w legendarnych zawodach Ultraman na Hawajach (trzydniowy wyścig dookoła wyspy Big Island: 10 kilometrów pływania, 421 jazdy na rowerze i podwójny maraton do przebiegnięcia). Nałóg narkotykowy zamienił w uzależnienie od sportu i dopiął swego, choć były chwile, kiedy wydawało się to niemożliwe.
Huśtawka emocji
Trudno uwierzyć, że historia Jerzego Górskiego pozostawała dotąd właściwie nieznana, bo „Najlepszy” pokazuje, jak wielki tkwił w niej potencjał. A Łukasz Palkowski, reżyser „Bogów”, był idealnym kandydatem do przeniesienia jej na wielki ekran. Rzecz w tym, że twórca nie chciał dać się zaszufladkować jako „ten od biografii” i postanowił opowiedzieć historię Górskiego inaczej niż historię Zbigniewa Religi (utrzymaną przecież w podobnej konwencji „od zera do bohatera” i również pokazującą walkę z nałogiem).
Do scenariusza napisanego w duchu hollywoodzkiego dramatu sportowego z elementami melodramatu Palkowski wplótł mroczne wątki zombistyczne, które w metaforyczny sposób pokazują zarówno walkę głównego bohatera z nałogiem, jak i całą społeczność narkomanów. I wbrew pozorom nie ma w tym groteski. Twórcy sadzają widza na emocjonalnej huśtawce, która od początku do końca znajduje się pod ich kontrolą. Kiedy ma być śmiesznie - jest śmiesznie (jak choćby w scenach treningów z Arkadiuszem Jakubikiem); kiedy ma być poważnie - jest poważnie (sceny w Monarze ze znakomitym Januszem Gajosem w roli Marka Kotańskiego); a kiedy widz ma się bać, wzruszać lub kibicować głównemu bohaterowi - to tak się właśnie dzieje.
Umiejętne rozłożenie akcentów sprawia, że film wciąga niczym wir, który w dodatku nakręca i motywuje do działania tak, jak niegdyś robił to „Rocky”. A kiedy opadają emocje, przychodzi czas na refleksję, że „Najlepszy” to nie tylko historia narkomana, który wyszedł z nałogu i osiągał spektakularne sukcesy, lecz przede wszystkim uniwersalna opowieść o przełamywaniu słabości, które miewa każdy z nas.
Siła kiczu
Podobnych historii było już - rzecz jasna - w kinie co nie miara. A skrojona na hollywoodzką modłę opowieść o podnoszącym się z dna sportowcu zwykle nie niuansuje psychologii postaci, lecz szarpie emocje. I podobnie jest z „Najlepszym”, który nie ma ambicji pokazać złożonego świata wewnętrznego bohaterów. Wręcz przeciwnie - upraszcza go do granic możliwości, ilustrując walkę z własnymi demonami przerysowanym demonicznym odbiciem w lustrze czy sprowadzając postaci kobiece (obie ukochane oraz matkę) do wpatrzonych w Jurka fanek. Ich zachwyt i emocjonalne zaangażowanie powinni dzielić widzowie, co ma im ułatwiać przebojowa muzyka powracająca w teledyskowych ujęciach.
Efekt jest nieco komiksowy, może nawet kiczowaty, ale nie przypadkowy. „Najlepszy” nie próbuje bowiem udawać ambitnego kina arthousowego i nie oferuje głębokich przeżyć wewnętrznych. Mnoży za to zwroty akcji i operuje na emocjach, by zaangażować widza w historię; wywołać wrażenie, że razem z Jurkiem walczy o wspólny cel.
I to działa, o czym świadczą entuzjastyczne reakcje publiczności, których najlepszym świadectwem są nagrody przyznane przez widzów m.in. podczas 42. Festiwalu Filmowego w Gdyni czy 15. MFF TOFIFEST w Toruniu.
A dla samego Łukasza Palkowskiego oraz jego filmu chyba najlepszą nagrodą będzie powtórka sukcesu frekwencyjnego „Bogów”, którzy byli najchętniej oglądanym polskim filmem w 2014 roku. „Najlepszy” ma na to duże szanse i zdecydowanie na to zasługuje, bo to przemyślane i znakomicie zrealizowane kino gatunkowe z domieszką nostalgii za PRL, która poskutkowała już zarówno w przypadku „Bogów”, jak i „Sztuki kochania” Marii Sadowskiej. Jak widać nie tylko Vegą i „Listami do M.” żyje masowy widz znad Wisły. Warto co jakiś czas zaoferować mu także dostęp do innych emocji.
„Najlepszy” w Wielką Sobotę o godz. 23:55 oraz w Poniedziałek Wielkanocny o godz. 21:00 w Polsat Film.